Jeszcze raz zdawało mu się, że słyszy krzyk a równocześnie przyszło mu na myśl, że obcy ludzie może wszczęli sprzeczkę z Hellgumem. Nie byłaby wielka szkoda, gdy się nawzajem pozabijali, pomyślał Ingmar.
W tem rozległo się głośne wołanie o pomoc, teraz Ingmar rychło pospieszył na górę.
Im bardziej się zbliżał, tem wyraźniej słyszał wołanie Hellguma o pomoc, a gdy już doszedł do chaty, zdawało mu się, że ziemia drży od tupotu walczących.
Ingmar otwierał zwykle drzwi z cicha, a teraz otworzył je z podwójną ostrożnością. Całkiem z cicha wszedł do pokoju. Hellgum stał oparty o ścianę i bronił się krótką siekierą. Trzej obcy ludzie, sami silni mężczyźni, nacierali na niego polanami, których używali jako pałek. Nie mieli strzelb przy sobie, z czego Ingmar wnioskował, że przyszli tylko z zamiarem udzielenia Hellgumowi porządnej porcyi cięgów, ale gdy zaczął się bronić, obudziła się w nich żądza krwi, tak iż teraz życie Hellguma narażone było na szwank.
Na Ingmara nie spojrzeli nawet, wszakże to tylko długi, niezgrabny chłopak wszedł do izby.
Przez chwilę Ingmar stał i przypatrywał się. Czyż nie był to jakby sen, iż właśnie to, czego najgoręcej pragnął, powstało nagle przed jego oczyma, niewiadomo skąd.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/204
Ta strona została przepisana.