Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/207

Ta strona została przepisana.

Kariną „On to właśnie pobił morderców i uratował mi życie“!
Gdy Karina nareszcie zrozumiała, jak się rzecz miała i odwróciła się do Ingmara, ten wstał już i wyszedł Karina widziała, iż chwiejnym krokiem szedł przez podwórze.
Pospieszyła za nim. „Ingmarze! Ingmarze“! wołała.
Ale Ingmar szedł dalej, nie odwracając głowy.
Bez trudu Karina dopędziła go i położyła mu rękę na ramieniu.
„Zostań Ingmarze, rzekła, abym ci ranę opatrzyła.“
Ale Ingmar wyrwał się i poszedł dalej. Jak ślepy chwiał się nie zważając na drogę którą szedł. Krew z rany utorowała sobie drogę przez suknie i spływała do jednego trzewika, który wnet napełniony był krwią. Za każdym krokiem, który Ingmar zrobił, krew wypływała z trzewika i pozostawiała ślad na drodze.
Załamując ręce Karina biegła za Ingmarem. „Zostań Ingmarze, Zostań! Dokąd idziesz? Zostań Ingmarze!“
Ingmar podążał prosto do lasu, gdzie nie było przecie nikogo, który mógłby mu pomódz.
Karina miała oczy zwrócone wciąż na jego trzewiki, pełne krwi. Z każdą chwilą kroki jego były bardziej krwawe.