Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/209

Ta strona została przepisana.

Szedł wciąż dalej nie zatrzymując się. Gdy trawa zmięta pod jego krokami podniosła się napowrót, krew kroplami spadała z ździebeł.
Po tem, że Ingmar wciąż wymawiał imię Hellguma, poznała Karina dopiero, jak głęboko go nienawidził. I równocześnie zrozumiała też, jak wielkim był czyn Ingmara.
„To się wszędzie rozgłosi, coś ty dziś uczynił, i wszyscy będą cię wielbili Ingmarze!“ rzekła Karina. „Nie zechcesz przecie teraz przed sławą uciekać“.
Ale Ingmar zaśmiał się szyderczo Zwrócił ku niej swą bladą, pokrwawioną twarz. „Dlaczego nie idziesz! Wiem przecie komu najrychlej chciałabyś pomódz*.
Kroki jego były coraz bardziej chwiejne, a na ziemi ukazał się teraz długi ślad krwi.
Ten strumień krwi doprowadził Karinę do rozpaczy. Wielka miłość, którą zawsze żywiła dla Ingmara, roznieciła się z nową siłą, jak gdyby odżywiona tą smugą krwi. Była teraz dumną z Ingmara i widziała w nim silną latorośl na starem drzewie rodu swego.
„Ingmarze“, rzekła Karina“, zdaje mi się, że przed Bogiem i ludźmi nie możesz wziąć na siebie odpowiedzialności za to, że w ten sposób narażasz swe życie. I powiadam ci, jeżeli istnieje coś, co może ci dać nową do życia ochotę, a jest w mojej mocy, to powiedz tylko“.