i potem znów odnosić. Był to człowiek duży i ciężki, a służący z trudem wniósł go na plecach już do połowy schodów. Tu zatrzymał się na chwilę, aby odetchnąć, ale ludzie potrącali go z tyłu, tak iż upadł na kolana. On to wraz z panem swoim zastępowali teraz całą szerokość schodów i tworzyli przeszkodę, tak, iż nikt nie mógł się dostać naprzód.
I mrs. Gordon ujrzała teraz, iż jakiś wielki silny człowiek schylił się, podniósł kalekę i wyrzucił go przez poręcz schodów do morza. Ale równocześnie spostrzegła także, że nikt nie przeraził się, ani oburzył tym postępkiem, mimo całej jego ohydy.
Nikt nie myślał o czem innem, jak tylko o tem, aby jak można najrychlej dostać się na schody. Było to tak, jak gdyby rzucono tylko do rowu kamień, leżący w drodze, i nic więcej.
Młoda Amerykanka poznała teraz, że nie może liczyć na pomoc tych ludzi; była wraz z małemi dziećmi swemi na śmierć skazana.
∗ ∗
∗ |
Na okręcie znajdowała się także młoda para małżeńska, która odbywała podróż poślubną. Mieli oni swoją kabinę w głębi okrętu i spali tak dobrze, że wcale nie zauważyli zdarzenia. Tam w tyle nie było także tak wielkiego hałasu, a że nikt nie myślał o tem, aby ich zawołać, spali wciąż jeszcze,