Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/23

Ta strona została przepisana.

Ingmar wstał, wlał trochę koniaku do swej kawy i wzniósł filiżankę: „Dziękuję panu deputowanemu, że przybył dziś do nas“, rzekł i uderzył o jego filiżankę.

III.

Przez całe przedpołudnie Ingmar pracował gorliwie około brzóz przed wejściem. Naprzód zrobił rusztowanie i powyginał potem wierzchołki drzew tak, iż utworzyły bramę. Drzewa niełatwo się uginały, wyrywały się wciąż i znów były wyprostowane, jak świeca. „Co ty tu robisz?“ zapytała matka Marta. — „Ach chciałbym, żeby drzewa przez jakiś czas w ten sposób rosły.“ Nadeszło południe, a po obiedzie służba wyszła na podwórze aby się przespać. Ingmar Ingmarson spał także, ale leżał na szerokiem łóżku w izdebce za salą. Jedyna tylko gospodyni nie spała; siedziała w sali i robiła pończochę.
W tem otwarły się z cicha drzwi i weszła stara kobieta, nosząca dwa wielkie kosze na drągu zawieszone na karku. Z cicha powiedziała: dzień dobry, usiadła na krześle obok drzwi i nie mówiąc ani słowa, uniosła pokrywy z koszów. Jeden pełny był sucharów i precli, drugi świeżych bułeczek. Gospodyni szybko zbliżyła się i wybrała co uważała za potrzebne. Była zresztą w wydawaniu bardzo