Ale, gdy żeglarze odwrócili odeń oczy, o mało nie krzyknęli głośno, bo całkiem niepostrzeżenie nowy trup zjawił się przed dziobem okrętu. Byliby prawie przejechali po nad nim, ale w ostatniej chwili odwiodła go w bok spieniona woda. Wszyscy pobiegli do krawędzi i patrzyli w wodę. Teraz znów nadpłynęło dziecko, elegancko ubrana mała dziewczynka z kapelusikiem na głowie i w niebieskim płaszczyku.
„O miły Boże!“ zawołali marynarze wycierając sobie łzy z oczu „O miły Boże! takie małe, ładne dzieciątko!“
Dziecko przepłynęło na rozkołysanej fali i patrzyło na nich przemądrym, poważnem spojrzeniem, jak gdyby miało donieść im coś ważnego.
Wkrótce zawołał jeden z marynarzy, że znów widzi trupa, a w tej samej chwili drugi, spoglądają w inną stronę doniósł o nowym trupie. Potem ujrzeli naraz pięć, potem dziesięć trupów, a nareszcie całą gromadę, której już zliczyć nie mogli.
Okręt posuwał się zwolna między temi trupami, które gromadziły się dokoła, jak gdyby miały się czego domagać.
Jedne napływały w wielkich grupach; wyglądało z daleka, jak gdyby to były rozbite przedmioty, lub coś podobnego, co z lądu się oderwało; ale były to same trupy.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/233
Ta strona została przepisana.