Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/241

Ta strona została przepisana.

dnosił się orzeźwiający chłód, wlewający w duszę odwagę i radość. A z zielonych wzgórzy, pokrytych ciemnemi jodłami, kojąca cisza i dobroczynny spokój spuszczały się na okolicę.
Nakoniec doszli ludzie do ingmarowskiego dworu i wstąpili do sali.
W sali dworu ingmarowskiego wisiał wysoko na ścianie stary obraz olejny, malowany przed stu laty z górą przez jakiegoś wiejskiego malarza. Obraz przedstawiał wielkie miasto, z wysokiemi murami a z poza muru sterczały dachy i szczyty licznych domów. Niektóre budynki były to czerwone chłopskie domy z zielonymi darniowemi dachami, inne miały białe mury i łupkowe dachy, jak dwory pańskie, a inne jeszcze ciężkie miedzą obite wieże, jak kościół św. Krystyny w Falunie.
Na zewnątrz przed murami miasta spacerowali panowie, w krótkich po kolana sięgających pantalonach i trzewikach sprzączkami spiętych, z laskami o złotych gałkach w ręku, a z bram miejskich wyjeżdżała kareta, pełna dam, z pudrowanemi włosami i w pasterkach. Dokoła murów rosły gęsto ulistnione drzewa, a wśród wysokiej, falującej trawy i zbóż przewijały się małe, lśniące strumyki.
Pod obrazem napisane były dużemi literami z zakrętasami słowa: „To jest święte miasto Boże, Jerozolima“.