Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/251

Ta strona została przepisana.

Stara nie myślała ani na chwilę o tem, że może to być dla kogoś ofiarą, porzucić dom i ojczyznę, jeżeli o tak wielką rzecz idzie. Nie przyszło jej na myśl, że ktoś mógłby być w rozterce z sobą, czy ma opuścić zielone lasy swej ojczyzny i wesołą rzekę i urodzajne niwy. Kilku innych natomiast myślało ze strachem o tem, że przyjdzie im zmienić cały tryb życia i porzucić ojczysty dom, rodziców i krewnych, ale Ewa o tem nie myślała. Znaczyło to przecie dla niej, że Bóg chce uratować ich, jak niegdyś uratował Noego i Lota. Powoływał ich wszakże do świętego miasta Bożego, pełnego nadziemskiej wspaniałości. Było to dla niej to samo, jak gdyby Hellgum pisał był, że żywcem mają być przyjęci do nieba.
Siedzieli wszyscy z zamkniętemi oczyma całkiem skupieni w sobie. „Wielu z nich cierpiało takie męczarnie w duszy, że kroplisty pot występował im na czoła. „Tak, to jest z pewnością owa próba, którą nam Hellgum zapowiadał“, myśleli z westchnieniem.
Słońce schyliło się ku zachodowi, tak, iż stało już ponad samym widnokręgiem i rzucało swe ostatnie promienie do pokoju; zorza wieczorna błękitnawo-różowym blaskiem oblała blade twarze.
Nareszcie podniosła się żona Ljunga Björnsa, córka Ingmarów Marta z ławki, na której siedziała i padła na kolana. A wszyscy uczynili to samo i uklękli.