Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/263

Ta strona została przepisana.

wieczerzę dla gościa. Sama powiesiła futro jego obok pieca aby wyschło, zaświeciła lampę wiszącą i przysunęła swój kołowrotek do stołu, aby mogła wziąć udział w rozmowie mężczyzn.
„Lepszego przyjęcia nie doznałem nawet za życia Ingmara Wielkiego“, pomyślał ksiądz.
Halfvor rozpoczął rozmowę o stanie dróg, i pytał księdza, czy dobrą cenę uzyskał za zbiory tegoroczne, oraz czy porobiono już naprawy, o które prosił już tak dawno. Karina dowiadywała się o księdzową i pytała czy w ostatnim czasie nie nastąpiło polepszenie w jej chorobie.
Parobek księdza wszedł i doniósł, iż konia wydobyto już, naprawiono cugle i wszystko gotowe do odjazdu. Ale Karina i Halfvor prosili księdza gorąco aby został do wieczerzy i nie przestali go błagać, aż się zgodził.
Przyniesiono kawę; największy srebrny imbryk, którego używano tylko przy weselach i pogrzebach, lśnił się na tacy, a na trzech talerzach leżało kopiasto białe pokrajane pieczywo.
Małe oczy księdza rozwarły się szeroko z podziwu. Raz po raz przecierał sobie ręką czoło, siedział jak gdyby we śnie i bał się co chwila przebudzenia.
Kalfvor pokazał księdzu skórę łosia, ubitego przeszłej jesieni w jego lesie. Skórę rozłożono na ziemi i nigdy jeszcze ksiądz nie widział większej