Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/268

Ta strona została przepisana.

woli bierze ochota zabrać się także do niej i pomagać nawet, jeżeli idzie przez pola, które doń nie należą.
„No tak“, mówi chłop zamyślony, „nie przeczę że wolałbym był sprzedać mój dwór w jesieni, gdy robota będzie skończona. Ciężko to porzucić go na wiosnę, właśnie kiedy chciałoby się wszystkich sił przyłożyć do pracy.
Syn ściąga ramionami; widzi że musi pozwolić ojcu wygadać się.
„Teraz będzie trzydzieści jeden lat, że jako młody chłopak kupiłem tam w górze na północy parafii nieuprawną glebę“, rzekł chłop. „Nigdy tam łopata nie weszła w ziemię. Połowa była trzęsawiskiem a druga połowa kamieniołomem, i strasznie to wszystko wyglądało. W tym kamieniołomie tłukłem potem kamienie, tak że myślałem nieraz, że mi się krzyże połamią. Ale zdaje mi się że na trzęsawisku była jeszcze ciężka robota, zanim wszystko wydrenowałem i wysuszyłem.
„Pewnie ojcze, pracowaliście gorliwie,“ rzekł syn, „i dlatego Pan Bóg teraz myśli o was i powołuje was do ziemi świętej.“
„W pierwszym czasie — mówił dalej chłop, „mieszkałem w obejściu, które nie było lepsze od chaty węglarza; zrobione było z nieociosanych kłód a dach pokryty był mocno przydeptaną ziemią. Nie udało mi się nigdy dach ten zrobić tak gęstym aby