tnym człowiekiem i z pewnością nin zabrałby Ingmarowi tartaku.
„Sven Person pewnie pamięta o tem, że kiedyś tu na dworze był biednym pastuchem“, myślała matka Stina, „i że Ingmar Wielki podał mu rękę pomocną, ażeby mógł dojść do czegoś“.
Ludzie przychodzący na licytacyę po większej części nie wchodzili do domu, lecz zostawali na podwórzu. Zona nauczyciela uczyniła to samo, usiadła na kupie desek i rozglądała się, jak to robią ci, którzy wiedzą, że jakieś miłe miejsce oglądają po raz ostatni.
Z trzech stron dwór był otoczony budynkami gospodarskimi, a wśrodku stała mała spiżarnia na palach. Z wszystkich tych budynków żadne nie wyglądało właściwie staro, z wyjątkiem tej małej budowli z rzeźbionemi listwami dokoła dachu, przed wejściem do domu mieszkalnego, i jeszcze druga starsza fasada z grubemi kręconemi słupami przed bramą browaru.
Matka Stina myślała o tych wszystkich Ingmarsonach, których stopy wydeptały to podwórze. Zdawało jej się, że widzi ich wracających z roboty i wchodzących na podwórze, same wielkie trochę wprzód pochylone postacie, które zawsze bały się, aby nie były natrętne, lub nie zajmowały lepszego miejsca, niż im się sprawiedliwie należało.
Myślała o tej pilności i tej uczciwości, która
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/278
Ta strona została przepisana.