Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/306

Ta strona została przepisana.

„Ach, wiem juś, gdzie się podziały!“ zawołała Gertruda. Ludzie z Likhofu pognali dziś bydło swe w górę do jurty; a nasze krowy, skoro usłyszały dzwonienie dzwonków, wyłamały sobie tu drogę i pobiegły w las za niemi“.
Niepokój na chwilę wyrwał dziewczynę z sennego stanu. Postanowiła wyjść na górę i zabrać krowy, inaczej bowiem nie można było wiedzieć, kiedy je pognają do domu. I szybko zaczęła wchodzić na stromą, kamienistą górę.
Ale po chwili droga przestała być stromą, zrobiła ostry zwrot i była teraz równa i gładka, posypana miękkiemi szpilkami.
Gertruda poznała ją ze snu; oto te same plamy słoneczne igrały na żółtawobiałym mchu i o to te same wysokie drzewa.
Gdy Gertruda poznała drogę, wpadła znów w ten sam stan półsenny, w którym była całe przedpołudnie i oczekiwała prawie, że zdarzy jej się coś nadnaturalnego. Śledziła pomiędzy jodłami, czy nie ujrzy jakiej z tych dziwnych postaci, które prześlizgują się wśród leśnych cieni.
Nie spostrzegła jednak niczego poruszającego się między drzewami, ale w duszy jej dziwne powstały myśli: „A gdybym tak doprawdy zemściła się na Ingmarze? Może wtedy uwolnioną byłabym od tej strasznej trwogi? Może nie musiałabym