dwory, pola i lasy rozdzielone były między rozmaitych właścicieli, ale most ich był wspólną własnością i dla wszystkich było bolesnem, że musieli go opuścić.
Czyż jednak nie mieli niczego więcej, coby było wspólną ich własnością? Czy nie mieli kościoła, który leżał tam po drugiej stronie mostu, między brzozami? Czy nie mieli pięknego białego budynku szkolnego i plebanji?
A jakąż jeszcze mieli tu wspólną własność? Wszak i tę piękną naturę, która roztaczała się przed nimi. Wspaniały obraz potężnej rzeki, płynącej tak spokojnie i lśniąco między grupami drzew i daleki widok wzdłuż doliny aż hen — po błękitnawe góry.
Wszystko to należało do nich, wszystko to zapuściło swe korzenie w ich dusze, i nigdy już nie mieli tego zobaczyć!
Gdy byli już na środku mostu, zaintonowali jedną z pieśni Moody i Lankey:
„My się kiedyś znów spotkamy,
My się kiedyś znów spotkamy,
Tam, w królestwie Bożem tam!“
Na moście nie było żywej duszy, któraby ich mogła słyszeć. Śpiewali więc błękitnym górom, zielonym wodom i kołysanym wiatrem drzewom swego kraju rodzinnego.