A dzieci skupiły się razem: stały w gęstej gromadce i naradzały się.
Za chwilę starsze wzięły za rączki młodsze i zaczęły oddalać się od stacyi, idąc zawsze parami, jedno większe, jedno małe. Szły tą samą drogą którą przybyły przez morze piasku, przez pustkowie i most nad rzeką, aż weszły w ciemny las.
Wkrótce jedna z kobiet przypomniała sobie dzieci. Otworzyła kosz z zapasami i chciała dzieciom dać coś do zjedzenia.
Wołała, ale nie otrzymała odpowiedzi. Dzieci znikły; posłano kilku mężczyzn, aby szukali za niemi.
Mężczyźni szli śladami, które małe nóżki zostawiły po sobie w piasku, i gdy weszli w las, spostrzegli dzieci.
Szły powoli, długim szeregiem, parami zawsze jedno większe z jednem małem.
Mężczyźni zaczęły biedz, aby dzieci dogonić.
Dzieci próbowały uciekać, ale najmniejsze nie mogły dotrzymać kroku, potykały się i upadały na ziemię.
Dzieci więc zatrzymały się, spłakane i nieszczęśliwe.
„Ależ dzieci, dokąd idziecie?“ zapytał jeden z ludzi wysłanych.
Wtedy najmłodsze wybuchnęły głośnym płaczem a najstarszy z chłopaków rzekł:
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/346
Ta strona została przepisana.