Gdy wjeżdżali na wzgórze, siedziało na niskim kamiennym murze wiele ludzi, którzy, czekając na rozpoczęcie mszy, spoglądajali tymczasem na przybywających. Skoro poznali Ingmara z Brygitą, poczęli szeptać, potrącać się wzajemnie i wskazywać na nich. Ingmar spojrzał na Brygitę; siedziała ze złożonemi rękami, i zdawało się, iż nie wie, gdzie jest. Nie widziała ludzi, ale tem lepiej widział ich Ingmar, kilku z nich nawet biegło za wozem. Nie dziwiło go to wcale, że biegli za nim i że się na nich gapili! Nie mogli być pewni, że dobrze widzieli, nie mogli bowiem pomyśleć sobie, że on z tą która jego dziecko udusiła, przyjedzie do Domu Bożego. „Tego już za wiele“, pomyślał sobie, „tego nie zniosę“.
Najlepiej będzie, jeżeli zaraz wejdziesz do kościoła“, — rzekł pomagając jej przy wysiadaniu. — „Tak jest“ odrzekła, gdyż przyszła tu, aby być na mszy, nie zaś aby się spotkać z ludźmi. Ingmar nie stracił wiele czasu z wyprzygnięciem i pożywieniem konia. Wiele oczy zwróconych było na Ingmara, lecz nikt doń nie przemówił. Gdy był gotów nareszcie, i wszedł do kościoła, wszyscy już prawie byli na swoich miejscach i rozpoczął się już śpiew. Idąc przez nawę kościoła szerokiem przejściem, spojrzał na stronę kobiecą. Wszystkie ławki były obsadzone z wyjątkiem jednej, na której siedziała tylko jedna osoba.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/38
Ta strona została przepisana.