Brygita stłumiła łzy i odpowiedziała sama donośnym głosem: „Dlatego ponieważ nie chcę Ingmara do nieszczęścia doprowadzić“
— „Zdaje mi się, że ona ma słuszność“, rzekła matka, „pozwól jej odejść młody Ingmarze. Jeżeli nie, to ja odejdę, wiedz o tem, nie mogę z taką ani jednej nocy pozostać pod jednym dachem“...
„Boże, mój Boże, zabierajmy się już stąd!“ błagała Brygita. — Ingmar zaklął, nawrócił powóz i wskoczył na siedzenie. Sprzykrzyło mi się już wszystko, i nie miał ochoty dłużej walczyć“.
Gdy byli znów na gościńcu, spotykali co chwila ludzi wracających z kościoła. Było mu to przykro, Ingmar zboczył więc nagle na wązką leśną drożynę, która dawnemi czasy służyła za gościniec Była kamienista i nierówna, jednokonką jednak można nią było jechać.
Właśnie gdy skręcał na tę drogę, ktoś wołał za nim. Spojrzał w tył; był to listonosz, który mu wręczył list. Ingmar wziął go, włożył do kieszeni i puścił się w las.
Gdy był już tak daleko, że go z gościńca nikt widzieć nie mógł, zatrzymał konia i wyjął list, lecz w tej chwili Brygita położyła mu rękę na ramieniu. „Nie czytaj go“, rzekła. „Nie mam go czytać?“. — „Nie nie warto go czytać“.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/42
Ta strona została przepisana.