Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/44

Ta strona została przepisana.

znów w pokorze, której nauczyła się w więzieniu i uspokoiła się. Zresztą, czyż nie zasłużyła na to wszystko!
Ingmar z trudem odczytywał list..Nagłe zmiął go niecierpliwie, a z gardła wydobył mu się chrapliwy ton. „Nie mogę się dorozumieć niczego!“ zawołał i tupnął nogą. „Wszystko mi się miesza przed oczyma“.
Obszedł powóz, zbliżył się do Brygity i chwycił ją gwałtownie za ramię. Głos jego był gniewny i ostry, i wyglądał straszliwie. „Czy to prawda co tam w liście napisane, że ty mnie kochasz?“ zapytał wzburzony. — „Tak“ odrzekła szeptem.
Potrząsł jej ramieniem i odtrącił go.
— „A więc kłamiesz, kłamiesz!“ zawołał. Wybuchnął głośnym, dzikim śmiechem i wykrzywił twarz ohydnie „Bóg świadkiem“, rzekła uroczyście że codzień modliłam się, aby mi wolno było przed wyjazdem ujrzeć cię jeszcze raz jeden“. — Dokąd że to wybierasz się? — „Wyjadę przecie do Ameryki“. — „Diabła tam, wyjedziesz!“
Ingmar był jakby pomieszany; chwiejnym krokiem wszedł w las, rzucił się na ziemię i teraz na niego przyszła kolej płakać. Brygita poszła za nim i usiadła obok niego; czuła się tak wesołą, że ledwie mogła się wstrzymać od śmiechu. — „Ingmarze, młody Ingmarze — rzekła, nazywając go pieszczotliwem imieniem.