Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/49

Ta strona została przepisana.

Wtem ktoś ukazał się na leśnej ścieżce. Była to Katarzyna, lecz nie poznali jej prawie, bo nie miała na sobie ani jarzma, ani koszy. „Dzień dobry, dzień dobry!“ — pozdrowili starą, ta zaś zbliżyła się i ściskała ich za ręce. „Tak siedzicie sobie, a tymczasem wszyscy parobcy z ingmarowskiego dworu szukają za wami. — Wyszliście tak spiesznie z kościoła,“ mówiła stara dalej, „że nie mogłam się do was dostać, chciałam jednak powitać Brygitę, poszłam więc na dwór ingmarowski, a równocześnie przyszedł tam także i ksiądz proboszcz i wszedł do sali, zanim jeszcze powiedziałam mu dzień dobry. I zanim jeszcze podał rękę na powitanie matce Marcie, zawołał do niej: „Teraz matko Marto, będziecie mieli pociechę z Ingmara, teraz pokazał, iż pochodzi ze starego rodu Ingmarsonów i my już musimy go odtąd nazywać Ingmarem Wielkim!
Matka Marta nie mówi wiele, stała tylko i wciąż rozwiązywała i zawiązywała swą chustkę. „Co ksiądz proboszcz mówi?“ zapytała na koniec“ „Przywiózł Brygitę do domu“, rzekł proboszcz, „i wierzcie mi matko Marto, za ten czyn będą go wszyscy czcili jak długo żyć będzie“. — Ależ nie, ależ nie“, mówiła stara. — „Straciłem niemal wątek kazania, gdy ujrzałem ich siedzących w kościele, było to lepszem kazaniem, niż którekolwiek mz oich. Ingmar będzie nam wszystkim dobrym