wtykał zawsze drąg w ziemię, aby go prąd nie porwał, i uważał na bryły lodowe i na belki, płynące mimo niego, aby go nie powaliły. Gdy doszedł do mostku, oparł się silnie nogami o grunt, zarzucił hak i wbił go w mostek.
„Trzymajcie się dobrze!“ zawołał do dzieci, w tej chwili bowiem mostek zrobił wielki zwrot i zatrzeszczał straszliwie. Licha robota wytrzymała jednak i Ingmar-Wielki wyciągnął mostek z najsilniejszego prądu. Potem puścił go, wiedział bowiem, że teraz już sam do brzegu przypłynie.
I znów wetknął drąg silnie w grunt rzeki i odwrócił się, aby sam dostał się na ląd. Nie zważał jednak na wielki belek, który w szalonym pędzie nadpływał. Uderzył o niego i pchnął go w bok pod samo ramię. Straszny to był cios; belek uderzył z nadzwyczajną siłą i Ingmar Wielki zachwiał się w wodzie. Opierał się jednak wciąż jeszcze o drąg i dotarł do brzegu. Gdy stanął na ziemi, bał się dotknąć się ciała swego, zdawało mu się, że cała klatka piersiowa zapadła się. Usta szybko napełniły się krwią. Teraz koniec z tobą, Ingmarze Wielki, pomyślał. Nie mógł już postąpić ani kroku, lecz upadł na brzegu.
Małe, uratowane dzieci, zaczęły krzyczeć, ludzie nadbiegli i Ingmara-Wielkiego poniesiono do domu...
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. I.djvu/70
Ta strona została przepisana.