Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/112

Ta strona została przepisana.

mu niebu, pokrytemu lekkiemi chmurkami. „Nadejdzie, to rzecz pewna, że nadejdzie“.
Wpatrywała się w zorzę, jak gdyby widziała ją poraź pierwszy. Zdawało jej się, że spojrzała głęboko w niebiosa. Całkiem na wschodzie ujrzała głębokie sklepienie z wysoką i obszerną bramą zdawało jej się, że wnet zatoczy rozsuwające się łuki, ażeby Chrystus wraz z aniołami swymi mógł przejść.
Po chwili w istocie otwarła się brama na wschodzie i słońce zjawiło się na niebie. Z zapartym oddechem czekała Gertruda nieruchomie, aż słońce oblało swym blaskiem góry na zachód od Jerozolimy i jakby fale na morzu zaczęły się wyłaniać szeregi wzgórz. Spokojnie czekała, aż słońce wzeszło tak wysoko, że promienie jego iskrzyły się w krzyżu na kopule kościoła Świętego Grobu.
Wtedy przypomniała sobie Gertruda, iż słyszała, że Chrystus zjawi się podczas wschodu słońca na skrzydłach zorzy porannej, i poznała, że tego dnia nie mogła go już oczekiwać. Lecz nie czuła się tem ani przygnębioną, ani zaniepokojoną. „Przyjdzie więc jutro“, rzekła z całą ufnością.
Zeszła z góry i wróciła z rozpromienioną twarzą do kolonii, nie zwierzyła się jednak nikomu z tą wielką uszczęśliwiającą pewnością, która napełniła jej duszę. Zajmowała się przez cały dzień