Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/119

Ta strona została przepisana.

Baram jednak podniósł w gniewie ręce do góry i zawołał: Fleciści i tancerki zamieszkują te miejsca, gdzie umarli moi drodzy! Ten dzień nie dojdzie końca, zanim ci złoczyńcy nie będą wypędzeni z mego domu!“
Ledwie to wyrzekł stary Pasza, gdy nadeszła gromadka dziatwy szkolnej, idącej parami szybkim krokiem. A gdy Baram dzieci zobaczył, ujrzał iż były zupełnie niepodobne do wszystkich innych dzieci, które tłumiły się po ulicach Jerozolimy, gdyż były czysto umyte, odziane w całe sukienki i silne obuwie i miały włosy jasne, gładko uczesane.
Baram Pasza zatrzymał swego osła i rzekł do swego sługi: „Idź i zapytaj się, czyje to dzieci!“
„Nie potrzebuję pytać o to“, odrzekł sługa, „gdyż widzę je tu codzennie. To są dzieci Gordonistów i chodzą do szkoły, którą ci ludzie urządzili w swym domu, zanim wynajęli twój wie]ki dom.“
Gdy Pasza spoglądał jeszcze za dziećmi, nadeszło dwóch ludzi, należących również do kolonii, wioząc w taczkach, najmłodsze dzieci, które nie mogły jeszcze same chodzić do szkoły. Pasza widział, że małe dzieci klaskały w dłonie z radości, że jadą, ci zaś co ich wieźli, śmieli się do nich i biegli szybciej, aby im radość sprawić.