już kwiatów, lecz pokładły się zwieszonemi gałęziami na kupy kamieni i prawie zagrzebały się w piasku. Patrząc zaś na czerwone kwiaty kaktusów, sądziłbyś iż gorąco, które grube pnie kaktusowe wchłonęły podczas lata, wybucha z nich teraz w postaci wielkich czerwonych płomieni. Jak gorąco było, to zrozumiano dopiero, gdy dzieci, pobiegłszy nad rzekę, aby się kąpać w morzu, podnosiły wysoko nogi i krzyczały, ponieważ piękny biały piasek palił im stopy, jak rozżarzone węgle.
Jeżeli więc już w Jaffie nie można było wytrzymać, dokąd więc mieli się udać? Tu było zawsze jeszcze lepiej niż na milowej równinie Saronu, leżącej między morzem a górami. W małych miastach i wsiach rozsianych na równinie, mieszkali wprawdzie także ludzie, jednak trudno było pojąć jakim sposobem przy tych upałach i wśród takiej posuchy mogli pozostać przy życiu. Oni też rzadko tylko wychodzili z swych domowisk pozbawionych okien i nigdy nie opuszczali miejsc, gdzie mury domów i tu i ówdzie stojące drzewa dawały trochę cienia.
Tam zaś na szerokiej wolnej równinie nie znalazłbyś ani zielonego źdźbła, ani człowieka. Wszystkie barwne wiosenne kwiaty, jak czerwone anemony i piwonie, tysiące stokrotek i goździków, pokrywających ziemię gęstym czerwono i biało wzorzystym dywanem — zginęło marnie. Ukończono już zbiory żyta, jęczmienia i pszenicy z uprawnych
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/12
Ta strona została przepisana.