Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/13

Ta strona została przepisana.

w pobliżu zamieszkałych okolic, a żniwiarze powrócili do swych wsi wraz z wołami i osłami, śpiewakami i tancerzami swymi. Jako jedyny ślad po wiosennej wspaniałości sterczały jeszcze z ziemi spalonej zeschłe żerdzie, okraszone niegdyś pięknemi, wonnemi liliami.
A jednak wielu ludzi twierdziło, że dla nich lato najznośniejszem jest jeszcze w samym obrębie Jerozolimy. Przyznawali wprawdzie, że miasto jest ciasne i przepełnione ludźmi, sądzili jednakowoż, że ze względu na to, iż leży ono na grzbiecie długiego górskiego łańcucha, ciągnącego się wzdłuż całej Palestyny, każdy najlżejszy nawet powiew wiatru z jakiejkolwiek świata strony, musi darzyć miasto orzeźwiającem tchnieniem.
Lecz mimo tych zachwalanych powiewów i lekkiego górskiego powietrza, upały były i w Jerozolimie straszne. Ludzie spali w nocy na dachach a w dzień zamykali się w domach; musieli zadowolić się cuchnącą wodą, uzbieraną podczas de szczów zimowych w podziemnych cysternach, obawiając się z każdym dniem ich wyschnięcia. Najlżejszy wiatr wznosił w górę gęste chmury wapiennego kurzu, a jeżeli ktoś musiał puścić się białym gościńcem poza obrębem miasta, noga zapadała się w tym gęstym miękim pyle.
Najgorzej jednak było, że upały letnie odbierały ludziom sen. Wszyscy skarżyli się na zły sen,