brze, jak i inni, że młodzieniec ten kochał Miss Young i że przyłączył się do kolonii tylko w nadziei ożenienia się z Miss Young. Podobał się on też widocznie i młodej dziewczynie, lecz Gordoniści nie chcieli ze względu na nią odstąpić od swej ostrej reguły, tak więc młodzi budzie spędzili już kilka lat w beznadziejnem czekaniu. Tego dnia szli razem ze sobą i rozmawiali ze sobą i byli wpatrzeni w siebie wzajemnie. Postępując tak lekko i zgrabnie na czele pochodu, wyglądali tak, jak gdyby mieli ochotę uciec w daleki świat, zostawić całą gromadę za sobą i żyć swem własnem życiem.
Całkiem na końcu pochodu, Bo widział Gabriela. W kolonii był także jeden marynarz francuski, który należał tu od chwili jej założenia, teraz zaś był już stary i zniedołężniały. Gabriel ujął go pod ramię i pomagał mu wejść na strome stoki górskie, „Gabriel czyni to, myśląc o swym starym ojcu“, myślał Bo.
Z początku pochód poruszał się w prostym kierunku na wschód wśród dzikiej okolicy. Tu nie było jeszcze kwiatów. Z miejsc stromych ziemia całkiem zsunęła się ze skały, oko padało wszędzie na nagą żółtawo-szarą górę.
„To dziwne“, pomyślał Bo. „Nigdy nie widziałem nieba tak błękitnego, jak nad temi żółtemi wzgórzami. I pagórki te nie są brzydkie, mimo iż są łyse. Jeżeli widzę, jak pięknie są zaokrąglone
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/133
Ta strona została przepisana.