Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/15

Ta strona została przepisana.

Wszystko jej się poszczęściło. Założyła tu gminę i pokonała niezliczone prześladowania i trudności, lecz i ta myśl nie zdołała jej uspokoić, trwoga jej wzrastała z każdą chwilą.
Stopniowo zaczęła wyobrażać sobie, że ją i jej współwyznawców miano wymordować, że wrogowie jej podpalili dom, zamknąwszy poprzednio wszystkie wyjścia. Zdawało jej się, że Jerozolima poszczuła na nią wszystkich swych fanatyków, którzy rzucili się na nich z impentem całej nienawiści i żądzy zniszczenia, zawartej w murach tego miasta.
Starała się odzyskać napowrót zwykłą swą pogodną ufność! Dlaczegóż miała rozpaczać właśnie teraz, kiedy sprawa jej zyskała tak wielkie powodzenia, gdy kolonia Gordońska powiększyła się o pięćdziesiąt doskonałych chłopów szwedzkich, przybyłych z Ameryki, i oczekiwano przybycia jeszcze więcej tych dobrych, niezawodnych ludzi ze Szwecyi. W rzeczywistości przedsięwzięcie ich nigdy jeszcze nie przedstawiało się tak pomyślnie, jak właśnie obecnie.
Aby ujść trwodze wstała nakoniec i wyszła, zarzuciwszy na siebie, biały długi płaszcz. Otworzyła małą furtkę tylną i szła prosto w kierunku ku Jerozolimie. Wnet jednakowoż zboczyła z drogi i weszła na mały stromy pagórek. Ze szczytu jego mogła w nocy księżycowej widzieć miasto z wyzę-