Pewnego popołudnia w niedzielę, gdy Dolarczycy byli już półtora roku w Jerozolimie, zebrali się na mszy wraz z innymi kolonistami. Zbliżało się Boże Narodzenie i rozpoczęła się już zima, ale dni były tak ciepłe i powietrze tak łagodne, że okna wielkiej sali mogły być otwarte.
Podczas śpiewania jednej z pieśni religijnych, zadzwonił nagle dzwon u bramy. Było to dzwonienie słabe i pokorne, jeden tylko ton, i gdyby okna nie były otwarte, ledwie byłby słyszany. Jeden z młodych ludzi siedzących przy drzwiach, poszedł otworzyć, i nikt nie zastanawiał się nad tem, kto przyszedł.
Po chwili usłyszano ciężkie kroki, wchodzące powoli i ostrożnie po marmurowych schodach. Gdy wchodzący na górę doszedł do ostatniego stopnia, zatrzymał się długo. Zdawało się, że stanął i rozmyślał, zanim krokiem bardziej jeszcze wahającym się wszedł do przedsionka sali zebrań i przeszedł
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/196
Ta strona została przepisana.
Ingmar Ingmarson.