Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/202

Ta strona została przepisana.

rodu jej przeszły na Ingmara. Wyprostowała się i rzekła tonem bardziej pewnym siebie:
„Spodziewałam się tego, ze ludzie będą o tyle rozumni i uznają, iż miałeś słuszność obejmując dwór“.
Ingmar rzucił Karinie długie spojrzenie; zrozumiał co się ubrywało w jej słowach. Lękała się, czy nie popadł w pogardę u ludzi, dlatego, iż porzucił Gertrudę.
„Nie, tym sposobem Pan Bóg mnie nie ukarał“, rzekł.
„Jeżeli nie to, to musiało mu się stać co innego“, myślała Karina. Musiała namyśleć się przez chwilę, gdyż z wielkiem trudem tylko mogła włożyć się w myśli i uczucia, które miała w swej ojczyźnie.
„Chciałabym wiedzieć, czy są we wsi ludzie, którzy trzymają się naszej nauki?“ zapytała znowu.
„Najwyżej jeden lub dwóch, więcej nie“.
„Myślałam zawsze, że jeszcze ktoś usłyszy wezwania Bożego i przyjedzie za nami“, rzekła Karina patrząc badawczym wzrokiem na Ingmara.
„Nie“, rzekł Ingmar, „o ile wiem, nikt nie był więcej powołanym“.
„Wczoraj, gdy cię ujrzałam, sądziłam, że na ciebie spłynęła łaska Boża“, rzekła Karina.
„Nie, nie z tej przyczyny przyjechałem“.
Karina milczała przez chwilę, zanim zaczęła