Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/208

Ta strona została przepisana.

szego brata w kolonii, więcej niż ciebie, który do nas nie należysz“.
Ingmar westchnął głęboko; otworzył szybko drzwi i wyszedł.
Karina siedziała jeszcze przez chwilę pogrążona w głębokiem zamyśleniu, potem wstała, przegładziła włosy, zawiązała chustkę na głowie i poszła rozmowie się z panią Gordon.
Otwarcie opowiedziała Karina pani Gordon, w jakim celu Ingmar przyjechał. Radziła kierowniczce, aby nie pozwoliła Ingmarowi zostać w kolonii, jeżeli nie chce narazić się na utratę jednej z sióstr. Lecz, podczas gdy Karina mówiła, pani Gordon siedząc przy oknie patrzyła na podwórze, gdzie Ingmar stał oparty o kolumnę i wyglądał bardziej niż kiedykolwiek niezgrabnie i bezradnie; lekki uśmiech przebiegał po twarzy pani Gordon.
Odpowiedziała Karinie, że niechętnie odseła kogoś z kolonii, a tem mniej człowieka, który przybył z tak daleka i ma między kolonistami tylu krewnych. Jeżeli Bóg chce zesłać próbę na Gertrudę, to należy się wystrzegać przeszkodzić temu, aby próbę tę przebyła.
Karina była zdziwiona tą odpowiedzią. W zapale przystąpiła bliżej do pani Gordon i ujrzała, komu się pani Gordon przypatrywała z uśmiechem. Karina jednakowoż spostrzegła tylko, jek podobnym Ingmar był teraz do ojca, i chociaż gnie-