Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/209

Ta strona została przepisana.

waław się na niego, to jednak zła była, że pani Gordon nie zrozumiała, iż człowiek, który tak wyglądał, był mądrzejszym i dzielniejszym, niż inni ludzie.
„Dobrze“, rzekła. „Może go pani i zostawić w kolonii, bo ten człowiek w każdym razie potrafi urządzić tak, aby było wedle jego woli“.

∗             ∗

Wieczorem tegoż dnia większa część kolonistów zebrana była w dużej sali. Było im tam bardzo przyjemnie i wygodnie. Jedni przypatrywali się wesołym zabawom dzieci, inni rozmawiali o zdarzeniach ubiegłego dnia, inni znów usunęli się w kąt i czytali amerykańskie gazety. Ggdy Ingmar ujrzał tę wielką salę jasno oświetloną i tyle szczęśliwych i wesołych twarzy, nie mógł powstrzymać się od myśli: „Z pewnością ci ludzie z Dalarne czują się tu szczęśliwymi i nie tęsknią do ojczyzny. Ci Amerykanie umieją lepiej niż my urządzić się tak, aby im i drugim było przyjemnie,. Tak to zgodliwe współżycie sprawia, że koloniści mogą z łatwością znosić wszelkie troski i niedostatki; rozumię to doskonale. Prawda, że tacy, którzy dawniej posiadali dwory muszą się dziś zadowolić jednym pokojem, lecz za to mają teraz więcej uciech i zabawy niż przedtem. A nadto widzieli i nauczyli się ogromnie wiele. Nie mówię