ominięcia ciosu; uazie mówili prawdę, koń był ślepy.
Wtedy handlarz koni wpadł w taką wściekłość i rozpacz, że zupełnie postradał rozum. Podczas gdy towarzysze jeszcze wyśmieli i wyszydzali go, rozprzągł konia i zaprowadził go na pionowo ścięty skalisty pagórek leżący poza domem. Trzaska z bicza a koń biegł szybko naprzód, ale gdy dobiegł na górę, stanął i nie chciał ruszyć dalej. Tam bowiem była szczelina w skale a pod nią w niezmierzonej głębi jama, z której wieś od wielu lat brała żwir. Koń musiał poznać, że grunt był podkopany, gdyż niechciał ruszyć dalej. Handlarz bił go i napędzał, ale zwierzę okazywało coraz większą trwogę; stanęło na tylne nogi i nie dało się nakłonić do dalszego biegu. W końcu jednak, gdy nie mogło sobie inaczej poradzić, zrobiło duży skok, jak gdyby sądziło o przeskoczenie rowu, i spodziewało się tym sposobem dostać się na drugą stronę. Ale drugiej strony nie było wcale, a gdy biegny koń nie poczuł gruntu pod nogami krzyknął głośno i przeraźliwie a w następnej sekundzie leżał z połamanym karkiem na dnie jamy. Handlarz zaś ani nie spojrzał co się z nim stało lecz wrócił do swych przyjaciół. „A co, odechciało wam się teraz śmiać?“ zapytał. „Zabierajcie się teraz i opowiedzcie temu, z którym założyliście się, co się stało z jego koniem“.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/215
Ta strona została przepisana.