Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/235

Ta strona została przepisana.

mów o tem Ingmarowi, że byłem tu. Może byłoby mu przykro, gdyby wiedział, że przychodzę tu.“ — O, zdaje mi się, że Ingmar cieszyłby się widząc cię, dawno już chciał wiedzieć jak wyglądać może taki gałgan.“ — Ingmar był wściekłym, że ten nędznik włóczył się jeszcze i starał się rzecz tak przedstawić, jak gdyby go jeszcze Barbara kochała. — Nie pamiętam, żeby ktoś kiedykolwiek nazwał mnie gałganem“, rzekł Stig „Więc jeżeli nikt dotychczas tego nie uczynił, to uczynię to teraz“, rzekł mąż i podnosząc równocześnie rękę, dał Stigowi policzek.
Obcy człowiek cofnął się, zbladł jak trup i miał straszny wyraz złośliwości. „Ty, przestań! nie wiesz co czynisz. Chciałem pożyczyć pieniądze u Barbary, zresztą nie mam z nią nic wspólnego.“ Mąż wstydził się teraz swojej gwałtowności. Sam nie rozumiał dlaczego wpadł w taką złość. Nie chciał jednak okazywać skruchy wobec tego nędznika, lecz rzekł gniewnym tonem: „Nie myśl tyko, że się lękam, iż Barbara ciebie kocha, ale za to, że ją porzuciłeś zasłużyłeś chyba na wy policzkowanie.“ Stig Börjeson zbliżył się do niego. „Powiem ci coś za to, żeś mnie bił“, rzekł, a głos jego brzmiał ostro i sycząco. „Sądzę, że to co ci powiem, będzie cię więcej bolało, niż gdybym cię wybiczował. Pewnie kochasz bardzo Barbarę i dlatego powiem ci, że jest ona jedną z tych, które pochodzą z rodu handlarza koni na „wzgórzu troski“.