Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/243

Ta strona została przepisana.

sieni“, rzekła. — „O mój Boże, czy u ciebie już wszystko minęło? zapytał; wyglądał przytem zrozpaczony. — „O nie, nie minęło“, rzekła i starała się nadrabiać miną.
Pewnego dnia w sierpniu, był znów u niej. „Muszę ci donieść o smutnym wypadku“, rzekł, powitawszy się z Barbarą. — „Co się stało?“ zapytała. — „Ojciec twój umarł.“ — „Tak, to ważna wiadomość dla mnie i dla ciebie“, rzekła.
Potem Barbara usiadła na kamieniu i wezwała go, aby usiadł przy niej. — „Teraz jesteśmy wolni i możemy uczynić co chcemy“. rzekła, „i teraz musimy się rozwieść!“ — Chciał jej przerwać, ale nie dała mu przyjść do słowa. — „Jak długo żył ojciec, było to niemożliwe, ale teraz możemy bez zwłoki podać o rozwód,“ rzekła, „pojmujesz to przecie?“ — „Nie“, rzekł, „nie rozumię nic a nic.“ — „Widziałeś przecie jakie to dziecko wydałam na świat?“ — „Dziecko było ładne!“ — „Było ślepe i byłoby wyrosło na idyotę“. — „Mniejsza o to jakie było, chcę w każdym razie mieć ciebie“.
Złożyła ręce jak do modlitwy i widział, że poruszała ustami. „Czy dziękujesz Bogu?“ zapytał. — „Przez całe lato błagałam o wyzwolenie“, rzekła. — „O Boże!“ zawołał, „czy dla jakiejś starej bajki, mam utracić szczęście? — „Nie jest to stara bajka“, rzekła Barbara, „dziecko było ślepe“. — „Nikt nie nie wie tego na pewno i gdyby było żyło, widzia-