skórach baranich. Wszyscy mieli strój orjentalny, zresztą jednak nie byli do siebie podobni. Jedni byli młodzi, inni starzy, jedni okryci byli kosztownem futrem i jedwabnemi szatami, inni ubrani byli jak biedni wodziarze i robotnicy rolni. W miarę gdy wchodzili, Gertruda^opowiadała o nich i nazywała ich po imieniu.
„Widzisz, ten oto, to Nikodemus, który w nocy przybył do pana“, tak skreśliła starszego bogatego człowieka, „a ten z długą brodą, to Piotr, tam zaś siedzi Józef z Arymatei. Nie nigdy jeszcze nie wyobrażałam sobie tak dobrze, jak to jest, gdy uczniowie zbierają się do koła pana. Ten ze spuszczonemi oczami to Jan, a ów człowiek z rudemi włosami pod pilśniową czapką, to Judasz. Ale tamci dwaj, skuleni na ławce, którzy palą swe lulki, nie dbając o to, co usłyszą, to dwaj uczeni w Piśmie. Nie wierzą w Niego i przyszli tylko z ciekawości, albo aby mu się sprzeciwiać.“
Podczas gdy Gertruda mówiła w ten sposób, koło się zapełniło. Wkrótce wszedł mąż oczekiwany i stanął w środku.
Gertruda nie widziała skąd przyszedł. O mało, że nie krzyknęła głośno, gdy go nagle obaczyła. „Tak, tak, to on!“ zawołała składając dłonie.
Przez chwilę wpatrywała się w niego, gdy stał ze spuszczonemi w dół oczyma, jakby pogrążony w cichej modlitwie. Im dłużej się wpatrywała, tem silniejszą była jej wiara.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/258
Ta strona została przepisana.