Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/265

Ta strona została przepisana.

Pewnego wieczora, gdy koloniści jak zwykle żebrani byli w wielkiej sali, Ingmar widział, że Gertruda usiadła obok Boa i coś z wielkiem ożywieniem do niego mówiła.
Po chwili Bo wstał i zbliżył się do Ingmara.
„Gertruda opowiedziała mi, coś niedawno wieczorem starał się uczynić dla niej“, rzekł Bo.
„Ach tak“, rzekł Ingmar, nie wiedząc do czego Bo zmierza.
„Nie sądź, iż nierozumię, że chciałeś uratować jej zdrowy rozum“, rzekł Bo.
„Tak źle chyba rzeczy nie stoją“, rzekł Ingmar.
„O tak“, rzekł Bo, „kto przeszło rok dręczył się tą troską, ten wie, jak źle rzeczy stały“.
Chciał odejść, lecz Ingmar wyciągnął doń rękę. „Powiem ci coś Bo, z nikim tak chętnie nie zawarłbym przyjaźni, jak z tobą“:
„O niezadługo z pewnością znów się posprzeczamy“, rzekł śmiejąc się Bo. Przyjął jednak rękę Ingmara i uścisnął ją.

Groźba nędzy.

Gdy Ingmar był już kilka miesięcy w Jerozolimie, zatrzymał się pewnego dnia przed bramą Jaffa. Pogoda była niezwykle piękna, mnóstwo ludzi przechadzało się i Ingmar z przyjemnością przypatrywał się pstrym tłumom, przechadzającym się tam i napowrót przez bramę.