Nie długo tak stał, a zapomniał zapełnie, gdzie się znajdował. Myśli jego zajęte były pytaniem, które w ciągłem trzymało go napięciu. „Gdybym wiedział tylko, jak nakłonić Gertrudę, aby opuściła kolonię,“ myślał, „ale to wygląda na rzecz, niemożliwą“.
Ingmar był zupełnie świadomym tego, że nie może Gertrudy zostawić w Jerozolimie, lecz musi ją zabrać do domu, jeżeli ma kiedykolwiek dojść do wewnętrznego spokoju. „Ach gdybym ją mógł widzieć z powrotem w domu, w starym domu nauczyciela!“ myślał. „Gdybym mógł zabrać ją z tego strasznego kraju, gdzie tylu jest ludzi okrutnych, tyle niebezpiecznych chorób, tyle dziwnych idei i obłędów. Sprowadzić Gertrudę do Dalarne, to jedyna rzecz, o której mi teraz myśleć wolno. Nie mogę zastanawiać się nad tem, czy ją kocham, lub czy ona mnie kocha, muszę tylko starać się o to, by ją oddać starym rodzicom.“
»Kolonia dziś doprawdy nie znajduje się w tak dobrym stanie, jak wówczas, kiedy tu przybyłem,“ myślał dalej Ingmar. „Nadeszły ciężkie czasy i być może, że już z tego powodu trzebaby uprowadzić Gertrudę. Nie wiem dlaczego koloniści naraz tak zubożeli; zdaje się, że zupełnie pozbawieni są pieniędzy. Nikt nie może sobie sprawić surduta lub sukni, nikt nie śmie kupić sobie pomarańczy, zdaje mi się prawie, że nie mają odwagi najeść się do syta.“
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/266
Ta strona została przepisana.