Ingmar. „Słyszałem, ze należał z początku do najgorliwszych, ale w ostatnim czasie zapał jego ostygł znacznie. Kto wie, czy w kolonii nie ma może dziewczyny, którą on kocha, i której w inny sposób nie może wydostać z kolonii, a teraz zdaje mi się prawdopodobnie, że kolonia i tak nie może istnieć, bo popadła w nędzę, i że dobrze byłoby, ażeby się rozwiązała i to im prędzej, tem lepiej. Tak im bardziej to rozważam, tem pewniejszym jestem, że to z powodu ubóstwa jest tak niezadowolonym. Od dawna już skrycie buntuje drugich. Słyszałem raz sam, że robił uwagi o pannie Young, że ubiera się ładniej niż inne młode dziewczęta, a innym razem znów twierdził że przy stole, przy którym siada pani Gordon, potrawy są lepsze, niż przy innych stołach.“
„Niech nas Bóg strzeże!“ myślał Ingmar, wyszedłszy na ulicę. „To z pewnością niebezpieczny człowiek. Muszę szybko iść do kolonii i opowiedzieć co słyszałem.“
Ale po chwili stał Ingmar znów na dawnem miejcu pod bramą. „Ty Ingmarze nie powinieneś się wcale spieszyć donieść o tem kolonistom“, mówił do siebie samego, „Pozwól temu człowiekowi działać, a będziesz sam miał ułatwione zadanie. Czy właśnie nie rozmyślałeś nad tem, jak nakłonić Gertrudę, aby opuściła kolonię? A tu rzecz robi się sama przez się. Konsul i ów Clifford są prze-
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/269
Ta strona została przepisana.