Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/274

Ta strona została przepisana.

Myślał wciąż o tem, aby pójść do kolonii i donieść kierownikom, co odkrył. Ale skoro doszedł do miejsca, gdzie droga zbaczała do Jaffy, usłyszał nagle poza sobą odgłos kopyt końskich. Obejrzał się. Jakiś dragoman, który był kilkakrotnie w kolonii pędził z dwoma końmi; siedział na jednym koniu, a drugiego prowadził za cugle.
„Dokąd jedziesz?“ zapytał Ingmar, dając mu znak, aby zwolnił w biegu.
„Do Jaffy“, odrzekł ów człowiek.
„I ja chciałbym dostać się Jaffy“, rzekł Ingmar szybko. Przyszło mu w tej chwili na myśl, że powinien użyć tej sposobności aby pospieszyć prostą drogą do pani Gordon, zamiast wprzód wrócić do kolonii.
Obaj zgodzili się wnet, że Ingmar pojedzie do Jaffy na drugim koniu. Koń był dobry i Ingmar kontent był z swego pomysłu. „Przebędę z łatwością w ciągu nocy tych siedem mil do Jaffy“, myślał, „i w ten sposób pani Gordon będzie mogła być w domu jutro popołudniu“. Ale po godzinie jazdy Ingmar spostrzegł, że koń jego kuleje. Zsiadł i przekonał się, że koń zgubił podkowę. „Co teraz uczynimy?“ spytał Ingmar Drogomana.
„Nie zostaje mi nic innego, jak powrócić do Jerozolimy i dać konia na nowo podkuć!“
Ingmar został sam w pośrodku drogi i nie wiedział co począć. Zdecydował się więc szybko,