Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Na to również pani Gordon nie dała odpowiedzi. „Czy więcej nic się nie zdążyło?“ zapytała, chcąc rozmowę sprowadzić na inne tory.
„Jeszcze zdążyło się coś z panną Young i ze szkołą. Czy i o tem pani nie słyszała?“
„Nie’“ rzekła pani Gordon.
„Otóż Achmed Effendi, dyrektor szkół muzułmańskich w Jerozolimie, przyszedł przed kilku dniami do nas i rzekł: mamy w Jerozolimie wielką szkołę dla dziewcząt, dla kilkuset dzieci, które jednak niczego tam nie robią, tylko krzyczą i biją się. Kto przechodzi obok szkoły słyszy, że tam huczy i szumi głośniej niż morze śródziemne w porcie jaffejskim. Nie wiem, czy nauczycielki umieją czytać i pisać, ale wiem tyle, że dzieci niczego się od nich nie uczą. Nie mogę zaś sam udać się tam, ani posłać mężczyznę, któryby zrobił porządek, ponieważ religia nasza zabrania nam wejścia do szkoły żeńskiej. Ale wiem o jednej rzeczy, która byłaby dobrą dla tej szkoły, rzekł Achmed Effendi, to jest, gdyby panna Young zechciała ją objąć, Wiem, że jest bardzo uczona i że umie po arabsku. Nie odmówię jej najwyższego wynagrodzenia, jeżeli zechce objąć naszą szkołę.“
„I cóż,“ zapytała pani Gordon,“ jak się ta rzecz skończyła?“
„Zupełnie tak samo jak z młynem,“ odrzek Ingmer. „Panna Young powiedziała, że gotowa jest