Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Nagle Ingmar zatrzymał się i podsłuchiwał „Kto wie“, pomyślał, może ci przyszli i tej nocy znowu“.
Zrazu nic nie słyszał, ale po chwili usłyszał dźwięk, jak gdyby żelazne narzędzie uderzało o kamień,
Poszedł kilka kroków w tę stronę skąd dźwięk przychodził, potem stanął znów i podsłuchiwał. Słyszał teraz całkiem wyraźnie, że kopano ziemię żelazną łopatą, wyrzucając żwir i kamienie.
Oddalił się i znów usłyszał gorliwe grzebanie. „Przynajmniej pięć lub sześć łopat jest w robocie", pomyślał. „Niech nas Bóg strzeże i broni, jak mogą ludzie prześladować w ten sposób trupa!"
Przysłuchując się temu grzebaniu czuł Ingmar, że powstał w jego duszy straszny gniew, który zwrastał z każdą chwilą. „Nie twoja to rzec“, mówił sam sobie, aby się uspokoić, nic cię to nie obchodzi". Ale krew uderzyła mu do głowy, zdawało mu się, że mu stanęło coś w gardle, że już oddechać nie może. „To ohydne i straszne", myślał, nigdy jeszcze nie widziałem czegoś tak wstrętnego".
Nakoniec stanął. Podniósł zaciśniętą pieść i potrząsnął nią. „Czekajcie łotry, teraz idę do was!“ rzekł. „Dość długo już słuchałem. Nikt nie może wymagać odemnie, ażebym przechodził tędy spokojnie, skoro wy tu zmarłego wyrzucacie:"