Stara Liza siedziała przed kołowrotkiem i przędła. Położyła rękę na kółku, aby je wstrzymać, i zwróciła oczy na Barbarę. „Nie ma w tem nic dziwnego, że jesteś nieszczęśliwą, jeżeli spodziewasz się potomstwa w czasie nieobecności swego męża“, rzekła powoli. „Nie wiedział pewnie o tem, wyjeżdżając?“
„Nie wiedzieliśmy oboje o tem“, rzekła Barbara cichym głosem, jak gdyby ciężył na niej smutek tak wielki, że nie mogła mówić.
„Ale teraz musisz go powołać do domu“.
„Nie“, rzekła Barbara, jedyną moją pociechą, jest to, że pojechał“.
Kobieta opuściła ręce z przerażenia. „To ma być pociechą? zawołała.
Barbara stała przy oknie, patrząc prosto przed siebie. „Czyż nie wiesz, jaka klątwa jest złączona ze mną?“ rzekła, usiłując mówić spokojnie.
„O tak, jeżeli się żyje w jakimś domu, to musi się wiedzieć, co się w nim dzieje, rzekła kobieta. Słyszałam, że pochodzisz z pagórka troski“.
Przez chwilę panowała cisza; stara Liza puściła w ruch kółko i rzucała od czasu do czasu spojrzenie na Barbarę, która stała wciąż przy oknie tak rozdrażniona, że od czasu do czasu drżenie przebiegało przez jej ciało.
Po upływie kilku minut, staruszka zaprzestała> roboty i skierowała się ku drzwiom.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/337
Ta strona została przepisana.