i lewo i zatrzymywały się, gdzie tylko ujrzały zielonę miejsce. Liza niecierpliwiła się. Łajała uparte bydlęta. „Nie warto wcale tak się spieszyć, ty stara Lizo“, mówiła do siebie. „Jeszcze dość wcześnie zobaczysz, co cię tam czeka“.
Gdy otwarła drzwi chaty, Barbara trzymała dziecko na kolanach i śpiewała mu. „O Boże, jak późno przychodzisz, Lizo!“ zawołała. „Nie wiem co zrobić; patrz, dziecko dostało wysypki!“ Zbliżyła się i pokazała kilka czerwonych plam na szyi dziecka. Stara Liza stała jeszcze w drzwiach; uderzyła w dłonie ze zdziwienia i zaczęła się śmiać. Barbara spojrzała na nią, z przerażeniem. „Czy ta wysypka nie jest niebezpieczna?“ zapytała.
„Do jutra przejdzie“, rzekła stara i śmiała się wciąż.
Barbara była jeszcze więcej zdziwiona, aż przypomniała sobie, w jakiej trwodze staruszka żyła przez ten cały dzień. „Tak, lepiej byłoby dla nas wszystkich, gdybym to była uczyniła“, rzekła.
„To było zapewne i twojem przekonaniem i dlatego poszłaś dziś na cały dzień“.
„Myślałam w nocy o tem, co mam uczynić“, rzekła stara, „i coś mi szepnęło, że dziecko ustrzeże się samo najlepiej, gdy zostawię je z tobą same“.
Gdy robota wieczorna była gotowa i obydwie udały się na spoczynek, rzekła Liza do Barbary:
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/346
Ta strona została przepisana.