łem sobie że w tej okolicy jest gdzieś chata górska Ingmara.
Człowiek ten był to biedak, który przedtem był wędrownym kramarzem. Teraz nie handlował już, tylko zebrał. Nie był wprawdzie tak zubożałym, aby nie mógł żyć bez odwoływania się do miłosierdzia ludzkiego, ale nie mógł już obejść się bez włóczenia się z dworu do dworu i obnoszenia nowin.
Pierwsza rzecz, którą ujrzał w chacie, było naturalnie dziecko, i był nie mało zdziwiony, gdy je ujrzał.
„Czyje to dziecko?“ zawołał szybko. Obie kobiety milczały przez chwilę potem stara Liza rzekła krótko i stanowczo: „To dziecko Ingmara Ingmarsona“.
Człowiek miał minę bardziej jeszcze zdziwioną. Był także zakłopotany, gdyż oczywiście dowiedział się o czemś, czego nie powinien był wiedzieć. W swem zmieszaniu pochylił się nad dzieckiem. „Ciekaw jestem wiele mieć może taki malec?“ zapytał. Teraz Barbara pospieszyła się z odpowiedzią: „Ma jeden miesiąc“.
Człowiek ów był nieżonaty i nie rozumiał się na dzieciach; nie mógł poznać, że Barbara go oszukuje. Spojrzał na nią z przerażeniem. „Czy doprawdy ma miesiąc?“ zapytał.
„Tak“, odrzekła Barbara tym samym tonem.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/350
Ta strona została przepisana.