przeto nauczy się nareszcie cenić Boa, który przez; całe życie nie kochał innej, prócz niej.
Tymczasem budowa pieca postępowała bardzo powoli. Czy to, że Bo nie był zręcznym murarzem, czy też, że cegły i wapno, któremi rozporządzał były nie wiele warte. Zdawało mu się, że nigdy nie skończy tej roboty.
Raz zapadło się całe sklepienie, to znów zrobił piec tak złe, że cały dym szedł na piekarnię. Tak wyjazd Boa przeciągnął się aż do początku sierpnia. Tymczasem przypatrzył się z blizka życiu Gordonistów i podobało mu się coraz lepiej. Nigdy nie widział jeszcze, ażeby ludzie żyli na to tylko, aby służyć biednym, chorym i zasmuconym. I nie tęsknili wcale za światem, chociaż: niektórzy z nich byli tak bogaci, że mogli byli mieć, co ich serce zapragnie, inni znów byli tak uczeni, że nie było między niebem a ziemią niczego, o czemby nie wiedzieli. Co dziennie odbywali godziny modlitwy, wykładając nowoprzybyłym naukę, i Bowi zdawało się, gdy ich słyszał, że jest to wielkim czynem przyczynić się do odnowienia prawdziwego chrześcijaństwa, które prawie przez dwa tysiące lat było zaniedbane; zapominał wtedy zupełnie o Gertrudzie i o wyjeździe.
Ale w nocy Bo brał swój pas do ręki, i stawały mu w oczach łzy z tęsknoty za Gertrudą.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/49
Ta strona została przepisana.