samo tym jak i innym parowcem. Było mu to obojętnem jakim jedzie, byle dostał się do Europy.
Zauważył na wybrzeżu jeszcze jedną małą łódkę. Należała ona do starego wioślarza, który zapewne nie mógł wiosłować z taką szybkością jak drudzy. Bo miał takie uczucie, jakoby człowiek ten spóźnił się umyślnie dla niego.
W pierwszej chwili Bo sądził, iż dobrze się stało, że już teraz rzecz się rozstrzygła, lecz zaledwie łódź oddaliła się cokolwiek od brzegu, opanowała go wielka trwoga. Cóż miał matce swej powiedzieć, gdy wróci do niej, a ona zapyta go, jak użył pieniędzy? Czy miał jej powiedzieć, że daru jej użył na to, aby sprowadzić na siebie pogardę i hańbę?
Bo widział przed sobą twarz matki z wieloma zmarszczkami i ostrym rysem dokoła ust. Był on trochę krótkowidzący i dlatego zbliżał się do ludzi i przypatrywał im się dokładnie. Gdyby matka była przy nim, zapytałaby go:
„Czy przyrzekłeś połączyć się z tymi ludźmi, i pomagać im w dobrej sprawie? — Tak, matko, uczyniłem to“, musiałby jej odrzec. — „Musisz więc wytrwać przy nich“, rzekłaby matka „dość nam jednego krzywoprzysięzcy w rodzinie“.
Bo zacisnął ręce kurczowo, ale zrozumiał, że nie może wrócić do matki, obarczony hańbą. Nie było dlań innej rady, jeno powrót do kolonii.
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/55
Ta strona została przepisana.