Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/61

Ta strona została przepisana.

skiej ludności i często widział tu na niskich podobnych do trumny grobowcach siedzącą w białej szacie kobietę pogrążoną w żałobie. Zbliżał się do niej, aż ona obudzona hałasem spowodowanym uderzeniem krzyża o grobowce, zwróciła twarz ku niemu, twarz pokrytą gęstym czarnym welonem i robiącą takie wrażenie, jakgdyby poza welonem nie było twarzy, lecz tylko próżna ciemna dziura. Wtedy odwracał się ze zgrozą i szedł dalej.
Z niewysłowionym trudem wdrapywał się na grzbiet góry, tam gdzie sterczy wysoko mur miejski. Stąd szedł wazką ścieżką poza murem ku górze Sion z południowej strony, i doszedł do małego ormiańskiego kościoła, zwanego domem Kaifasza.
Tu położył znów krzyż na ziemię i zaglądał przez dziurkę od klucza.
Nie poprzestał jednak na tem, lecz ujął dzwonek i zadzwonił. Gdy po chwili usłyszał pantofle wlokące się po kamieniach, uśmiechał się i już. podnosił rękę po cierniową koronę, aby ją zdjąć.
Lecz skoro zakrystyan, otwierający bramę, ujrzał pątnika, zrobił głową znak przeczący. Pokutnik wychylił się i spojrzał przez drzwi nawpół otwarte. Rzucił okiem na mały ogród, gdzie wedle podania Piotr wyparł się Zbawiciela i przekonał się, że jest pusty. Twarz jego przy-