krzyż na brzeg drogi, twarz jego rozjaśniała się, a ręce wzniósł ku niebu.
Gdy przejeżdżający ludzie ujrzeli go, stojącego z krzyżem, wzdrygnęli się, lecz nie z przerażenia. Wyglądało raczej, jak gdyby byli oczekiwali, że to właśnie będzie pierwszą rzeczą, którą obaczą w Jerozolimie.
Niektórzy z nich podnieśli się pełni współczucia. Wyciągnęli ramiona i widziano po nich, że byliby chętnie zsiedli z wozu, aby pomódz staremu dźwigającemu ciężar.
Lecz kilku kolonistów, osiadłych już w Jerozolimie, rzekło do nowoprzybyłych:
„To tylko biedny obłąkany, który codziennie tędy się włóczy. Zdaje mu się, że niesie krzyż Chrystusowy i że musi dźwigać go tak długo, aż znajdzie się taki, który będzie musiał dźwigać go zamiast niego“.
Nowi przybysze obejrzeli się i patrzyli za biednym pielgrzymem. Jak długo mogli go widzieć stał z podniesionemi ramionami w pozycyi nieopisanego zachwytu.
Było to jednak po raz ostatni, że widziano w Jerozolimie starego pątnika. Następnego dnia trędowaci wylęgujący się przed bramami miasta daremnie czekali jego zjawienia się. Nie przeszkadzał już żałobnikom na cmentarzach, nie narzucał się dozorcy w domu Kaifasza, pobożne kobiety Je-
Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/66
Ta strona została przepisana.