Strona:Selma Lagerlöf - Jerozolima cz. II.djvu/72

Ta strona została przepisana.

gli tak ze mną postąpić“, pomyślał chory. „Ach dla czegóż nieobcą mi pomódz, bym ujrzał prawdziwą Jerozolimę!“
Chłopi znieśli go ze stromej pochyłości, wiodącej ku bramie. Birgerowi zdawało się że niosą go do piekła.
Gdy minęli sklepienie, Birger podniósł się cokolwiek. Chciał zobaczyć czy wnieśli go teraz do złotego miasta.
Ale dziwił się coraz bardziej, widząc ze wszystkich stron tylko brzydkie szare mury domostw, i jeszcze bardziej był zmieszany, gdy ujrzał powykrzywianych żebraków siedziących przed domami i całe mnóstwo chudych i brudnych psów, które po cztery lub pięć leżały i spały na wielkich śmieciskach.
Nigdy jeszcze nie czuł tak dziwnego, wstrętnego zapachu, i tak dusznego upału, jaki weń tu uderzył i pytał się w duchu, czy mógłby wiatr być dość silnym, aby poruszyć tę ciężką atmosferę.
Gdy Birger rzucił okiem na kamienie brukowe, ujrzał, że są one pokryte zaschniętą warstwą brudu. Dziwił się nie mało tem śmieciem, liśćmi kapusty i odpadkami owoców, zalegającymi ulicę.
„Nie pojmuję, w jakim celu Halfvor pokazuje mi to nędzne i wstrętne miejsce“, mruknął Birger z cicha.