Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/19

Ta strona została przepisana.

Gdyby Sylwjusz Antonjusz zachowywał się w czasie tych ciężkich dni, jak na mężczyznę przystało, gdyby dzielił z nim pracę i niepokój — współtowarzysze mieliby dla niego prawdopodobnie pewne współczucie, jako dla nieszczęśliwego, który ściągnął na siebie gniew bogów. Lecz młody rzymianin nie starał się wzbudzić współczucia. Myślał jedynie o tem, jak schronić się przed wiatrem, rozkazując dostarczać sobie z ładunku przeróżne futra i kołdry, by zabezpieczyć się od zimna.
Jednakże wszelkie szemrania z powodu jego obecności przycichły momentalnie z chwilą, gdy wiatr przestał szaleć, zapędziwszy trierę ku skalistym wyspom. Stał się jak pies owczarski, który milknie widząc, że pastuch kieruje stado ku zagrodzie. Rozproszyły się ołowiane chmury, zabłysło słońce, Po raz pierwszy za cały czas podróży marynarze poczuli błogosławieństwo lata.
Przemęczeni ci ludzie omal, że nie szaleli pod wpływem słońca i ciepła. Zamiast położyć się i zasnąć, cieszyli się jak dzieci. Nadzieja znowu dodawała im skrzydeł. Byli pewni, że za szeregiem skalistych wysepek ukaże im się ląd stały. Liczyli na to, że będą tam ludzie i kto wie — na nieznanem wybrzeżu, dokąd wątpliwe czy już kiedykolwiek dopłynął jakiś rzymski okręt, można będzie znaleźć dobry zbyt na towary? Być może uda im się nareszcie dogodna wymiana i naładują okręt niedźwiedziemi i reniferowemi skórami, bryłami białego wosku i złocistym bursztynem.