Strona:Selma Lagerlöf - Królowe Kungachelli.pdf/23

Ta strona została przepisana.

na dalekiej północy. Z pobożnym śpiewem zagłębiali się w jego państwo.
W czasie każdej pauzy słyszeli cichą muzykę w lesie. Igliwie na szczytach drzew grało i śpiewało, drżąc od żaru południa. Marynarze coraz częściej przerywali śpiew, nadsłuchując, czy nie odezwie się flet samego Pana.
Okręt coraz wolniej posuwał się przy pomocy wioseł. Marynarze patrzyli na wodę, mieniącą się żółto-zielonymi, przy korzeniach zaś ciemno-fioletowymi błyskami. Zaglądali w wysokie, drżące i szeleszczące trzciny. Napięcie oczekiwania było tak wielkie, że dreszcz ich przejmował nawet na widok jakiegoś płynącego gniazda, lub białych, kwietnych dzbanuszków, odbijających jaskrawo na ciemnem tle trzciny. I znów dźwięczał hymn:

„O, Panie, władco lasu!...

Przestali się już troszczyć o handel. Czuli, że znajdują się u wrót przybytku bogów. Troski ziemskie stały im się obce.
Nagle spostrzegli przed sobą jedną z wydeptanych przez zwierzęta ścieżek, na końcu której stał jeleń, królewskie zwierzę z szerokiem czołem i gęstwiną rozłożystych rogów.
Na trierze zapanowało święte milczenie. Wiosła, wzniesione nad wodą, zastygły w bezruchu. Sylwjusz Antonjusz wstał ze swego porpurowego łoża.
Wszystkie oczy wpatrzone były w jelenia. Wydawało się, że dźwiga on coś na grzbiecie, lecz co —