Strona:Selma Lagerlöf - Legendy Chrystusowe.djvu/10

Ta strona została skorygowana.

oto żona moja porodziła właśnie dzieciątko, muszę ogień rozniecić, aby ją i maleństwo ogrzać trochę.
Ale noc była późna, wszyscy ludzie spali, nikt mu nie odpowiedział.
Człowiek szedł i szedł. Nareszcie w oddali ujrzał błysk ognia. Skierował się w tę stronę i zobaczył, że to ognisko płonęło na polu. Mnóstwo owiec białych leżało naokoło ognia i spało, a stary pasterz czuwał nad trzodą.
Kiedy człowiek chcący ognia pożyczyć, podszedł bliżej do owiec, zobaczył, że u stóp pasterza leżały trzy duże psy śpiące także. Wszystkie trzy zerwały się poczuwszy obcego, rozwarły szeroko swe paszcze, jakby chciały zaszczekać, ale głosu słychać nie było. Człowiek widział jak się sierść na ich grzbietach jeży, jak ich ostre zęby połyskują biało przy świetle ogniska i jak się rzuciły ku niemu. Jeden chwycił go za nogę, drugi za ramię, a trzeci za gardło. Ale szczęki i zęby, którymi szarpać chciały, były bezsilne i człowiek nie odniósł żadnej rany.
Chciał tedy iść dalej po to, czego potrzebował. Ale owce leżały wokoło, tak ciasno zbite przy sobie, grzbiet przy grzbiecie, że nie mógł postąpić. Wtedy wszedł na grzbiety zwierząt i przeszedł po nich do ognia, a żadna owca nie zbudziła się ani drgnęła.
Tyle opowiedziała babcia bez przeszkody, ale teraz musiałam jej przerwać.
— Dlaczego nie zbudziły się, babciu! — spytałam.